Miniony tydzień, choć w podróży, rozpoczął się dla mnie pod znakiem Dnia Ojca, a wtorek to szczególnie ważna data.
Kiedy byłam mała, kolekcjonowaliśmy razem resoraki. Pod nieobecność mamy robił makaron z keczupem i kiełbasą na obiad. Jego kanapki, które przygotowywał mi do szkoły, chciał zjadać tylko jeden z moich kolegów .
Jeździł do pracy do Norwegii w czasach, kiedy w Polsce nie było łatwo i doskonale pamiętam ten moment oczekiwania, że to już, że wraca, że za chwilę zobaczę jego samochód na końcu ulicy.
Kupił mi pierwszy komputer i pierwszy telefon komórkowy.
Stały czytelnik i komentator, pod pseudonimem. W poniedziałek świętował z okazji Dnia Ojca, a we wtorek skończył 60 lat. Wszystkiego najlepszego, tato!
Do 26 czerwca przebywałam w Bangkoku, przygotowując dla Was kolejne filmy o egzotycznych owocach. Tym razem udało mi się spróbować jak smakują ugli, papaja oraz chińska gruszka nashi i czapetka.
Codziennie próbowałam nowej potrawy „do ręki”, przechadzając się po bocznych uliczkach mojej dzielnicy, w której, oprócz mnie, przez cały tydzień spotkałam może tylko pięć innych osób nie wyglądających na Azjatów. Brak znajomości języka tajskiego utrudnia komunikację, ale trochę po angielsku, w większości „na migi”, targując się przy pomocy kalkulatora w telefonie, jakoś mi się to wszystko udawało. Mając tajską kartę SIM z Internetem w telefonie, można korzystać z pomocy internetowego tłumacza, wpisując do niego pojedyncze słowa, a nawet zdania. Można też, moją metodą, po prostu iść „na żywioł” ;).
Kolorowe, drobne, nieduże potrawy to idealny sposób na smaczne śniadanie i szybką przekąskę w ciągu dnia.
Wybrałam się na pobliski bazar Bangrak w poszukiwaniu tanich i ładnych sandałków. Podobnie jak na naszych targowiskach, również tutaj można kupić „szydło, mydło i powidło”, podróbki znanych marek oraz niedrogie, niemarkowe wyroby. Ciekawostką są kosmetyki wybielające skórę, bardzo popularne w Azji. Tak to już jest, że rozjaśniamy ciemne włosy, przyciemniamy jasne. Prostujemy loki, kręcimy proste włosy. Kobiety na Zachodzie opalają się na słońcu, w solarium lub natryskowo. Azjatki chcą mieć możliwie najbielszą twarz. Kosmetykami wybielającymi smaruje się tu skórę nawet małym dzieciom.
Dążąc do ideału azjatyckiego piękna (długie włosy, mały, wąski nos, duże oczy o zalotnym spojrzeniu spod długich rzęs, delikatny uśmiech i bardzo jasna cera), Azjatki kupują soczewki powiększające tęczówkę i/lub zmieniające jej kolor, doklejają sztuczne rzęsy i stosują kosmetyki rozjaśniające. Podobnie jak na całym świecie, również tutaj farbuje się włosy, na każdy możliwy kolor, choć nie miałam okazji zobaczyć posiadaczek tych bardzo jasnych lub o wyjątkowo intensywnej, nienaturalnej barwie.
Ostatni dzień w Bangkoku spędziłam, zwiedzając, w specjalnym, obowiązkowym stroju, Grand Palace (siedziba króla) oraz spacerując chwilę po parku Lumphini.
26 czerwca dotarłam do Laosu. Przyleciałam do Luang Prabang, spędziłam pół dnia pracując i odrobinę zwiedzając najbliższą okolicę, a kolejne dni upłynęły mi pod znakiem intensywnej turystyki połączonej z degustacją lokalnych potraw i napojów :).
W biurze oferującym spływy kajakowe Mekongiem spotkałam dwie sympatyczne dziewczyny: Amy i Sabrinę. Nasza reprezentacja polsko-niemiecko-wietnamska, razem z przewodnikiem, dzielnie wiosłowała w dwóch kajakach, płynąc do jaskiń Pak Ou, znanych też jako Buddha Caves.
Wycieczka kajakowa rozpoczyna się i kończy w miejscowości Ban Xianghai, znanej też pod nazwą Whiskey Village. Domowymi sposobami produkuje się tu whiskey ryżowe i wino z ryżu. Po małej degustacji kupiłyśmy jedno wino na wieczór (przepyszne, ale w połączeniu z pochlapaniem się wodą z rzeki, odchorowałam je rano, cierpiąc z powodu biegunki), a whisky, początkowo planowane jako prezent dla mojego przyjaciela Edwarda, ofiaruję koledze z pracy podczas wizyty na Tajwanie.
Po kilku godzinach wiosłowania proponuję odpocząć w najpopularniejszym barze w Luang Prabang. To piękne miejsce z widokiem na rzekę, położone wśród zieleni. Można wylegiwać się tu na plecionych leżankach, chłodząc skórę powietrzem z jednego z wentylatorów i popijając pysznego drinka. Niestety, do Utopii, bo o niej mowa, dotarłyśmy, kiedy było już ciemno.
Mój kolega polecił mi wycieczkę rowerową do najpiękniejszego wodospadu w Laosie. Do Kuang Si można dotrzeć na kilka sposobów i chętnie pedałowałabym wśród zieleni i pięknych widoków, ale w 30-stopniowym upale odległość 35 km najlepiej pokonać skuterem :).
Kuchnia laotańska zaskoczyła mnie prostotą przyprawiania oraz głównych składników, kwaśnym smakiem niektórych potraw oraz… wykorzystaniem świeżego kopru jako dodatku do różnych dań. Jak na azjatyckie doświadczenie kulinarne przystało, w Laosie również pełno jedzenia na ulicy, sprzedawanego znad kotłów z rozgrzanym olejem lub rusztów i palenisk. Kolorowe, w kawałkach, mięsne lub wegetariańskie dania, z dodatkiem ryżu czy makaronu, serwowane na liściach bananowca… Desery, najczęściej w formie smażonych bananów, choć można też spróbować placuszków kokosowych lub racuchów kokosowych. W jednej z bocznych uliczek nocnego marketu w Luang Prabang, za 10 000 kipów, można nałożyć sobie na talerz, ile dusza zapragnie. Ale tylko za jednorazowym podejściem do bufetu :).
W kolejnym tygodniu wyruszam do Hanoi, a potem czeka mnie kilkudniowy pobyt w Hongkongu. Znów będzie ruchliwie, tłoczno i hałaśliwie, a cichy, spokojny, przyjazny Laos będę wspominać jako miejsce wyjątkowo przyjemnego relaksu. I pięknych zachodów słońca :).
Może ktoś z Was zwiedzał Hanoi lub Hongkong? O ile to drugie nie jest mi obce, w pierwszym nigdy wcześniej nie byłam i zastanawiam się, co mogę tam robić przez najbliższe 4 dni :). Piszcie co u Was i w Polsce!