Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
Dziewiątego dnia mojego pobytu w Australii trafiam w Sydney do The Rocks. To niesamowite, że tuż obok wysokich wieżowców, które pną się ku niebu zaraz przy brzegu zatoki, nieopodal najsłynniejszego mostu Sydney Harbour Bridge, mieści się niewielka dzielnica, pełna klimatycznych pubów, hoteli, cukierń i sklepów z upominkami. Docieram tutaj tą samą trasą co zwykle – idąc piechotą z Kings Cross przez park The Domain i Królewskie Ogrody Botaniczne, mijając po drodze przystań Circular Quay i piękny widok na The City.
Zobacz też: Wszystkie moje opisy z podróży do Australii
W Sydney wielokrotnie zaskakuje mnie pogoda i tak jest również dziś. Uzbrojona w statyw z pokrowcem, ubrana w skórzaną ramoneskę i wygodne trampki, nie zapominam zabrać ze sobą parasola. O ile w Polsce dyskutuje się o ciśnieniu czy pogodzie i jej złym wpływie na nasze samopoczucie, o tyle tutaj prognozami pogody się po prostu żyje. A te, wprowadzając do spokojnego życia w australijskim słońcu element niespodzianki, niekoniecznie się sprawdzają, bo Sydney, podobnie jak pozostałe, duże miasta Australii, leży nad brzegiem oceanu.
Spacer po The Rocks w Sydney – Australia – film wideo
Obejrzyj bezpośrednio na moim kanale: The Rocks Sydney YouTube
Pogoda może się tu zmienić kilka razy dziennie i pomimo tego, że opuszczam dom, kiedy świeci słońce, do The Rocks docieram, obserwując pochmurne, rozgniewane niebo nad moją głową. Kilka dni w Australii nauczyło mnie, że całodzienne wycieczki po mieście wymagają zabrania zestawu ubrań, w których nie będzie mi zbyt gorąco w słońcu, zbyt chłodno w cieniu i zbyt mokro w deszczu. Chociaż w Polsce zaczyna się jesień, tutaj panuje wiosna. Dni są coraz cieplejsze, ale wieczory i noce wciąż chłodne.
Przechodzę przez Circular Quay (skąd najlepiej zacząć swoją wędrówkę w kierunku The Rocks, przyjeżdżając tu autobusem, pociągiem czy przypływając promem) mijając mieszkańców i turystów, którzy właśnie o tej porze udają się na lunch. Circular Quay to komunikacyjne centrum miasta – rano można tu spotkać spieszący do pracy w The City tłum, a w ciągu dnia tysiące turystów, podążających w różnych kierunkach, uzbrojonych w mapy i aparaty fotograficzne. Stąd również można oglądać operę od zupełnie innej strony, chociaż w pochmurny dzień widok nie jest tak imponujący jak wczoraj, kiedy pięknie świeciło tu słońce. Z moim dużym aparatem fotograficznym i pokrowcem na statyw często wzbudzam zainteresowanie i również dziś znajduje się ktoś, kto „wyławia” mnie spośród innych turystów i prosi o przysługę zrobienia pamiątkowego zdjęcia.
Spoglądam na operę i most i wiem już, że chciałabym się nim przespacerować, powoli wstaję i nagle słyszę obok siebie rozmowę w języku polskim. „Dzień dobry!” – uśmiecham się do przechodzącego obok mnie mężczyzny, a ten, zupełnie niespodziewanie, przeprasza swojego telefonicznego rozmówcę, wołając „Koleżanka z Polski! Muszę skraść całusa!”. Nie poznamy swoich imion i nie pójdziemy razem na kawę. Nie opowiem Wam romantycznej historii o mężczyźnie życia poznanym na końcu świata. Opowiem Wam o sympatii i pozytywnej energii, jaką dzielimy się ze sobą przez tę ulotną chwilę, kiedy całujemy się w policzek i życzymy sobie miłego dnia. Każde z nas pójdzie w swoim kierunku, wróci do własnych spraw, z uśmiechem na ustach. Tym, który tak często towarzyszy mi w Australii.
The Rocks to zabytkowa dzielnica Sydney, oddzielona od strony północnej mostem Sydney Harbour Bridge od Kirribilli i łącząca się z The City główną ulicą George Street. To tutaj po raz pierwszy, w 1788 roku zacumowała Pierwsza Flota i początkowo miejsce to było przeznaczone na transport wodny przewożący produkty dla brytyjskiej kolonii. Pełne podejrzanych, szemranych interesów i spelunek, The Rocks kilkakrotnie planowano wyburzyć i rozpoczęto nawet ten proces. Z pomocą swojej ulubionej dzielnicy przyszli protestujący mieszkańcy, dzięki którym stare budynki przetrwały do dziś.
Z czasem The Rocks przekształciło się w kulturalne centrum wypoczynku, pełne restauracji, ulicznych mimów, grajków, żonglerów i artystów. Można umówić się tu na randkę, choć o wiele bardziej romantycznym punktem spotkań jest z pewnością Darling Harbour, z restauracjami przy wybrzeżu oraz weekendowymi pokazami fajerwerków. Do The Rocks warto wpaść wieczorem do jednego z pubów na piwo ze znajomymi, a w ciągu dnia odwiedzić jedną z restauracji serwujących lokalny, australijski przysmak: burgery, steak sandwich czy rybę barramundi z frytkami.
Od George Street, na pograniczu The Rocks i The City, rozpoczynam swoją wędrówkę po starej, zabytkowej, urokliwej dzielnicy. Pogoda zmienia się z każdą minutą, więc szybko przechodzę dalej, na północ, w kierunku mostu. Mijam Museum of Contemporary Art czyli Muzeum Sztuki Współczesnej, o charakterystycznym wyglądzie w stylu art deco z jednej i nowoczesnym, o geometrycznych kształtach, z drugiej strony. Przechodzę w kierunku skrzyżowania z Argyle Street, gdzie znajduje się Gannon House – galeria z pracami najsłynniejszych, współczesnych, aborygeńskich artystów z Australii oraz Original and Authentic Aboriginal Art.
Przy 110 George Street, po prawej stronie, znajduje się mała, stara chatka Cadman’s Cottage, która jest najstarszym budynkiem mieszkalnym w Sydney. Idąc dalej można trafić na The Rocks Market, lokalny targ, na którym warto spróbować lokalnych smakołyków i zakupić wykonane ręcznie pamiątki czy biżuterię, zwłaszcza tą wykonaną z opali, z których wydobycia słynie Australia.
Kusi mnie, żeby poszukać działającego najdłużej w Sydney hotelu z pubem The Australian Hotel, który znajduje się zaraz na początku Gloucester Street, od strony Cumberland Street. Poddaję się. Powoli zaczyna padać. Stoję na cyplu niedaleko mostu, przy postoju wodnych taksówek. Rozkładam parasol i szybkim krokiem wracam do Kings Cross. Do The Rocks wrócę jutro, dokończyć zwiedzanie i przespacerować się po Sydney Harbour Bridge.
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie
Wzdycham i piszcze patrzac na te zdjecia i czytajac wpis :-). Spedzilam w Sydnej miesiac, w pojedynke. Zdecydowanie jeden z najciekawszych w moim zyciu i nie moge sie doczekac powrotu :)) Dzieki za przypomnienie 🙂
Może tam mnie zaprosisz na spacerek:))
:)))