Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
Niełatwo wybrać się na dwie noce nad morze, kiedy mieszka się na południu Polski, ale wyjazd do Poznania ułatwił nam podjęcie decyzji: jesteśmy w połowie drogi, więc spędzimy weekend w Łebie i w końcu wybierzemy się na wycieczkę na wydmy, bo, wstyd się przyznać, ale przez całe życie nigdy nie byłam w Słowińskim Parku Narodowym!
Zobacz też: Więcej relacji z moich podróży
Trasa z Poznania do Łeby nie wydawała nam się długa, ale pokonało nas zmęczenie, bo choć prowadziliśmy auto na zmianę, musieliśmy przespać się po drodze, na parkingu. Ostatecznie do Łeby dojechaliśmy w środku nocy i nie chcąc marnować czasu na szukanie noclegu (nie mieliśmy żadnej rezerwacji, bo decyzję o wyjeździe podjęliśmy w ostatniej chwili_, po prostu zaparkowaliśmy auto na przedmieściach i zdrzemnęliśmy się kilka godzin, dopiero nad ranem jadąc na kemping, biorąc prysznic i ruszając w miasto.
Droga na #Poznan, dziś kolejne warsztaty kulinarne w @galeria_malta, kto wpadnie na trawnik?
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika DOROTA.iN (@dorotakaminska)
Weekend w Łebie – dzień 1
To nie pierwszy raz, kiedy obydwoje koczowaliśmy w samochodzie w trakcie naszych podróży, bo obydwoje, przemierzając świat, nierzadko spaliśmy w różnych dziwnych miejscach ;).
Pierwsze kroki skierowaliśmy nad morze, zahaczając po drodze o Wybrzeże przy rzece Łebie.
Choć w Poznaniu była piękna pogoda, Łeba przywitała nas chmurami, za to małą liczbą osób na plaży :).
Poleżeliśmy, popatrzyliśmy na fale, wsłuchując się w ich szum. Odpoczęliśmy i w końcu mieliśmy okazję wyciszyć się po całym miesiącu wrażeń. Postanowiliśmy, że obowiązkowo musimy zjeść na obiad smażoną rybę!
Schodząc z głównej ulicy Kościuszki w Wybrzeże, spacerując lewą stroną rzeki, dotarliśmy do smażalni.
Jak to nad morzem: ryby bałtyckie sprzedawane obok innych, nietutejszych. Mariusz jest miłośnikiem łososia i na nic były moje namowy, że może flądra, turbot, węgorz… Sama zdecydowałam się z kolei na miętusa, po raz pierwszy mając okazję spróbować jak smakuje. Jestem mile zaskoczona, że w Łebie, w przeciwieństwie np. do Dziwnówka, nietrudno znaleźć smażalnię, w której ryby nie są smażone we frytownicy, a na patelni, gdzie olej wymienia się dwa razy dziennie, a nie co tydzień i gdzie można dostać nie tylko filet, ale i całą rybę, świeżą, z nocnego lub porannego połowu.
Po obiedzie przeszliśmy się w kierunku portu jachtowego, po drodze spacerując nadmorskim deptakiem i po raz kolejny śmiejąc się z 1001 drobiazgów, które sprzedawane są w nadmorskich kurortach. Brakowało mi tylko torebek Chanel ;).
Wieczorem poprawiła się pogoda, więc zdecydowaliśmy, że śpimy w namiocie i rozbiliśmy nasze przestronne cudo ;).
Weekend w Łebie – dzień 2
Wcześnie rano wyruszyliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego. Można tutaj dojechać z Łeby i zostawić samochód na parkingu, ale uważajcie na ceny, bo kilka godzin potrafi kosztować nawet kilkadziesiąt złotych. Parking nie jest obsługiwany całodobowo, ale wjechać można o każdej porze, a opłatę uiszcza się przy wyjeździe.
Do parku prowadzi asfaltowa droga i w ok. 2 godziny można dotrzeć z parkingu na wydmy, po drodze mijając zabytkową wyrzutnię rakiet z czasów II Wojny Światowej.
Jeśli nie chcecie robić tak długiego spaceru, można skorzystać z usług lokalnych przewoźników i pod samo wejście do Parku Narodowego przyjechać melexem.
A dotrzeć tutaj trzeba koniecznie, bo widoki zapierają dech w piersiach!
Pamiętam, że uczyłam się o nim w szkole, ale dopiero teraz, po tylu latach wojaży po całym świecie, dotarłam nad polską pustynię ;). Mariusz przyjeżdża do Łeby przynajmniej raz w roku, ale na wydmach nie było go od kilku lat.
Jeśli przyjedziecie tu odpowiednio wcześniej, możecie liczyć na niewielką liczbę osób spacerujących po okolicy. Od kiedy zaczynają kursować melexy, robi się tutaj tłum. Nas na szczęście ominął :).
Przespacerowaliśmy się po plaży i okrężną drogą wróciliśmy do samochodu. Po południu wróciliśmy do Łeby i wybraliśmy się na spacer w okolice portu.
Wystarczyło trochę słońca i pusta dzień wcześniej plaża zapełniła się parawanami ;). W tej części jest to plaża strzeżona, bez dostępu dla zwierząt i pełno tu barów, zjeżdżalni, trampolin i innych atrakcji. Co do parawaningu: nie zauważyłam nikogo, kto zagrodziłby sobie pół plaży i uważam, że nad Bałtykiem, kiedy wieje zimny wiatr, nie da się siedzieć na piasku bez żadnej osłony. My usadowiliśmy się w cieniu pod drzewami, przy samym płocie odgradzającym plażę od nadmorskiego lasu. Bez parawanu, za to w kurtkach wiatrówkach i długich spodniach ;).
Nad morzem obowiązkowo gofry!
Na obiad tym razem flądra i turbot, a potem spacer na niestrzeżoną i niemal pustą plażę, gdzie obejrzeliśmy zachód słońca, popijając białe wino i jedząc pleśniowy, ser, winogrona i jeżyny kupione na pobliskim straganiku. Mieliśmy w planie dość wcześnie położyć się spać, ale do głowy strzelił nam pomysł powrotu do Wrocławia w nocy, znów korzystając z możliwości prowadzenia auta na zmianę.
Mała kolacja na plaży :). I białe wino Carlo Rossi – lekkie, delikatne i smaczne. #food #kuchnia
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika DOROTA.iN (@dorotakaminska)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika DOROTA.iN (@dorotakaminska)
Nad ranem dotarliśmy do domu i szum morza pozostanie już tylko wspomnieniem, aż do kolejnej wizyty nad Bałtykiem.
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie