Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
Choć chciałam uniknąć pobytu na tej wyspie, w drodze z Jawy na Lombok musieliśmy zatrzymać się na kilka dni na Bali. Indonezja to wiele wysp, spośród których ta jest najpopularniejsza. Wiele osób wyobraża sobie, że Bali to piękne widoki, spokój, harmonia i rajskie plaże. Dwa lata temu przekonałam się, jak jest naprawdę i wkurzyło mnie, że znów tu przyjadę. Postanowiliśmy pozwiedzać Bali skuterem i przekonać się, czy są tu jeszcze ładne miejsca.
Zobacz też: Więcej relacji z podróży do Indonezji
Co z reguły wiemy o Bali? Wyspa indonezyjska z pięknymi tarasami ryżowymi, pełna zieleni, „uduchowiona”, bo to właśnie tutaj, w przeciwieństwie do pozostałych wysp, dominującym wyznaniem jest hinduizm, a po sukcesie „Jedz, módl się i kochaj” przyjeżdża tu jeszcze więcej turystów chcących zobaczyć rajskie plaże reklamowane w turystycznych folderach. To wyobrażenia, które potem weryfikuje panująca na Bali rzeczywistość :).
Z Jawy na Bali
Po tygodniowym pobycie na Jawie przypływamy promem z Ketapang Banyuwangi na Bali, żartując w czasie godzinnego rejsu na temat dodatkowej godziny, którą stracimy, przestawiając zegarki, bo wyspy należące do Indonezji leżą w różnych strefach czasowych. Dopływamy do Gilimanuk, gdzie musimy pożegnać się ze Stefanią i Quentinem ze Szwajcarii i znaleźć transport do stolicy wyspy.
Kilka dni na Bali – vlog z podróży
Obejrzyj bezpośrednio na moim kanale na YouTube
Doświadczenie w korzystaniu z transportu publicznego wciąż powiększa się o nowe przygody. Tutaj, w Gilimanuk, już od wyjścia z terminalu jesteśmy zaczepiani przez taksówkarzy. Denpassar, do którego się udajemy, to najpopularniejszy kierunek, ale zmęczenie znów na chwilę usypia naszą czujność i dajemy się zaprowadzić naganiaczom na peron dworca autobusowego, z którego odjeżdżają tylko małe, prywatne busiki. Podejrzewamy, że w innej części można trafić na normalne, duże autobusy.
Negocjujemy przez kilkanaście minuty ceny, ostatecznie zatrzymujemy odjeżdżający w ostatniej chwili busik i wśród dźwięków indonezyjskiego „techno disco polo”, w oparach tytoniowego dymu, bo przecież w Indonezji można palić zawsze i wszędzie, jedziemy po głównych drogach, a potem, omijając korki, po największych bezdrożach, w kierunku stolicy wyspy.
Dopiero w Denpassar okazuje się, że nie dojedziemy do głównego dworca autobusowego i, zostawieni na przedmieściach, musimy znaleźć sobie transport do Kuty. A ceny podawane przez taksówkarzy są trzykrotnie wyższe niż kwota, którą zapłaciliśmy za przejazd z Gilimanuk.
Denpassar i Kuta
Wkurzam się na wysokie ceny i korki, które sprawią, że do Kuty dojedziemy, kiedy będzie już ciemno. Decyduję, że będziemy iść w kierunku miasteczka piechotą, po drodze próbując negocjować ceny z kolejnymi taksówkarzami. Zjadamy pyszne gado-gado w lokalnej restauracyjce, gdzie córka szefa pomaga nam zamówić taksówkę online, ale zlecenie zostaje odrzucone, bo tutejsi kierowcy bojkotują GrabTaxi i Uber. Ostatecznie do Kuty zawozi nas, za połowę kwoty podanej na początku, starszy taksówkarz.
Jeśli kiedykolwiek pytaliście kogoś o drogę czy prosiliście o pomoc w podróży, zapewne znacie to uczucie, gdy dana osoba patrzy Wam w oczy i jest pełna chęci, ale nie ma pojęcia, o czym mówi. Ta niepewność w oczach i kiwanie głową, którą widzimy u naszego taksówkarza, świadczy o tym, że na pewno nie wysiądziemy tam, gdzie powinien nas zawieźć. I nie mylimy się. Wszędzie jest korek, on pomylił nazwy ulic i albo spędzimy kolejną godzinę w taksówce, albo dojdziemy do pensjonatu piechotą. Wysiadamy, świadomi braku Internetu w komórkach i jakiejkolwiek mapy w powiększeniu.
Można nie mieć z kimś przez wiele lat kontaktu, nawet gdy mieszka się w pobliżu, choć nas akurat dzieliły dziesiątki tysięcy kilometrów. I niespodziewanie, gdy wysiadam z taksówki, on akurat przechodzi obok. Terry. 60-letni surfer, z którym dwa lata temu jadaliśmy w Kuta w tej samej knajpce, prowadząc niekończące się rozmowy przy śniadaniach i kolacjach. Skąd się tu wziął, jak to się stało, że znów przyjechaliśmy tu w tym samym momencie? Gdyby nie te trudności ze znalezieniem taksówki i pomyłka kierowcy, pewnie byśmy się tu nie spotkali, bo Terry rano ma lot powrotny do Brisbane. Pomaga nam odszukać nasz nocleg i upewnia się, że mamy gdzie spać. Wszystko się u nas pozmieniało, ale cele podróży nadal mamy podobne ;).
Gdy dwa lata temu przyleciałam na Bali, był środek nocy i mój pokój, ostatni wolny w pensjonacie, dostał ktoś inny. Teraz historia się powtarza i długo czekamy na właściciela, który potwierdzi, że znalazł dla nas wolne miejsce. Ostatecznie udaje się, mamy pokój w standardzie, który zamawialiśmy. Kolejnego dnia orientujemy się, że tak dobrze szła nam realizacja planu podróży, że do Kuty przyjechaliśmy o jeden dzień za wcześnie ;).
Nasz pensjonat, choć położony w pobliżu ruchliwych ulic i kilkaset metrów od plaży, mieści się w malutkiej uliczce. Mamy ciszę, zieleń i śpiew ptaków.
Nocleg na Bali w Kuta: Kuta Bali Guesthouse (w rzeczywistości obiekt ma nazwę Ketut’s Guesthouse)
Pierwsze dni przeznaczamy na pracę, pranie, porządki i zakupy. Wreszcie, po kilku tygodniach poszukiwań, mam swój nowy strój kąpielowy oraz… znów wymasowane ciało! Ale, wbrew pozorom, masaż na Bali, choć tradycyjny, przynajmniej ten wykonany w Kuta, nie dorównuje masażowi tajskiemu. Brakuje mi tego wyginania na wszystkie strony ;).
Bali skuterem – Ubud, Sideman i Padang Bai
Choć taksówki na Bali są drogie, podróżowanie skuterem należy do jednej z najtańszych opcji, a cena paliwa nie bije mocno po polskiej kieszeni. Wypożyczamy niedużą Hondę na kilka dni i znów, podobnie jak dwa lata temu, choć teraz jako pasażer, jadę obejrzeć tarasy ryżowe w Ubud. Tankowanie paliwa butelkami po wódce lub whisky, jazda lewą stroną drogi i bliskie spotkania z innymi uczestnikami ruchu ulicznego w kraju, gdzie wszyscy ciągle gdzieś jeżdżą i każdemu się spieszy. Mariusz, który dwa tygodnie wcześniej widział Indie, przymyka oko na to, co zaskakuje na Bali: jest tu jeszcze brudniej niż na Jawie, a zaśmiecona plaża Kuta Beach nie przypomina już widoku, który zapisał się w mojej pamięci. Wyrzucone śmieci, czy to na plaży, czy do oceanu, wracają, ale czy ktoś wyciąga z tego wnioski?
Jadąc obejrzeć tarasy ryżowe, warto zabrać ze sobą ich zdjęcie, które ułatwia pytanie się o drogę, bo w Ubud nie każdy mówi po angielsku. Doświadczenie podpowiada nam, żeby nie płacić samozwańczemu bileterowi, który chce nam sprzedać wejściówki na tarasy Tegallalang – największe i najbardziej znane, choć teraz otoczone przez mnóstwo sklepików, straganów i restauracji. Magia Ubud powoli się kończy – taki już los miejsc, które stają się celem masowych wycieczek. Podobnie jak dwa lata temu, w plątaninie jednokierunkowych uliczek, znów nie udaje mi się znaleźć drogi do pałacu, którego uroki pozostanie nam podziwiać, oglądając później zdjęcia w Internecie.
Z Ubud jedziemy do Sideman. Malutka wioska, położona z dala od cywilizacji, wita nas lekko pochmurną pogodą i spokojem. Turyści nie docierają aż tutaj, do gajów palmowych i pól. Kilka kilometrów wcześniej znajduje się początek trasy raftingu i to tam zatrzymuje się większość osób, nie zapuszczając się aż tak daleko jak my.
Z Sideman jedziemy do Padang Bai, skąd za parę dni, korzystając z usług GiliTransfers, odpłyniemy na Gili Trawangan. Pogoda robi się nieciekawa i dziś spędzamy tu tylko chwilę, siedząc na pełnej łódek, niedużej plaży, skąd organizowane są rejsy płetwonurkowe. Widoki podwodne to jedna z nielicznych zalet Bali, choć przekazuję Wam tę informację na podstawie rekomendacji znajomych, bo sama, od kilku dni wciąż przeziębiona i zakatarzona, nie mogę tu nurkować.
Ładną i położoną w spokojnym miejscu, czystą plażą okazuje się być Blue Lagoon Beach. Choć nadal brak słońca na niebie, decydujemy się tam odpocząć.
W drodze powrotnej do Kuty łapie nas deszcz. Kto uważał na lekcjach geografii, powinien pamiętać, że w strefie równikowej, o tej porze roku, deszcze padają codziennie, w okolicach południa. My przypominamy sobie o tym, gdy przemakamy do suchej nitki, choć tym razem deszcz pojawia się godzinę przed zachodem słońca. Żeby tradycji stało się zadość, podobnie jak w USA i w Gambii, na Bali również obowiązkowo łapiemy gumę, którą łata nam przydrożny mechanik.
Wyprawa do Jimbaran w poszukiwaniu pięknych plaż
Nie mogąc patrzeć na śmieci leżące na plaży i pływające w oceanie przy Kuta Beach, kolejnego dnia wyruszamy na poszukiwanie pięknych plaż. Doradza nam John, poznany przeze mnie 2 lata temu, w Australii, właściciel willi Sabana Blue i Segara Beach House, z którym usiłujemy umówić się na spotkanie, ale dotarcie na miejsce na czas uniemożliwiają nam korki. Na szczęście dojeżdżamy do wszystkich zaplanowanych na trasie plaż i wiemy już, że ładnie jest na Jimbaran, pięknie i czysto na Nusa Dua, uroczo na Dreamland (jest na niej pobierana opłata za wstęp), a trochę surowo, za to najspokojniej, na Bingin Beach.
GiliTransfers od kilku dni nie potwierdza naszej rezerwacji i ostatecznie, z telefonu pracownika naszego pensjonatu, dzwonimy do działu obsługi, uzyskując potwierdzenie mailowe. Musi być jakiś lekki stres w podróży, bo przecież to nienormalne, żeby wszystko szło gładko i zgodnie z planem, a nam, póki co, wszystko układa się podejrzanie dobrze ;).
Sylwester w Kuta
Niełatwo kupić wysokoprocentowy alkohol w Indonezji. Niedaleko Hard Rock Cafe mieści się sklep z wysokoprocentowymi trunkami i winem. Przerażają nas ceny, ale ostatecznie kupujemy małą whisky i biały rum, płacąc ok. 60 zł za obie butelki po 300 ml.
Ostatni zachód słońca w tym roku okazuje się być najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widzieliśmy.
Przygotowani do Sylwestra, idziemy na plażę, zapominając zabrać ze sobą telefonów i rezygnując z aparatów fotograficznych. Nie dokumentujemy, jak się okazuje, największego pokazu fajerwerków, jaki kiedykolwiek obejrzeliśmy, za to zastanawiamy się, czy któraś z petard puszczanych w kierunku oceanu, zwłaszcza przez nietrzeźwych mężczyzn, nie zrobi komuś zaraz krzywdy.
O poranku, choć odrobinę spóźniony, przyjeżdża po nas kierowca z GiliTransfers i zabiera do Padang Bai. Zgodnie z planem wypływamy w kierunku wysp Gili, a żegna nas wietrzna i deszczowa pogoda.
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie
Czyli Bali trochę się odczarowała, czy już nigdy tam nie wrócisz? Mnie kusi wizyta na tej mocno oddalonej i egzotycznej wyspie…a do tego to cel podróżniczy nr 1 w 2017 roku na tripadvisorze 😉
Raczej nie wrócę, chyba że na moment, tam, gdzie są świątynie na skałach na brzegu oceanu. Dwie wizyty to już wystarczająco dużo ;).