Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
Po przyjemnym relaksie w pobliskich ogrodach udaję się na krótki spacer po Fitzroy – to dzielnica Melbourne położona niedaleko centrum, o niskiej zabudowie charakterystycznej dla australijskich miast, choć próżno szukać tu czerwonej cegły, bo budynki są kolorowe, o charakterystycznych wykończeniach łuków i jeśli dodałoby się im trochę kolorowych malowideł i rzeźb na murach, przypominałyby do złudzenia londyńską Camden Town, choć tam próżno szukać tyle słońca, którym na co dzień cieszy się drugie pod względem wielkości miasto w Australii.
Zobacz też: Więcej relacji z mojej podróży po Australii
„Spotkajmy się na rogu Gertrude Street i Smith Street” – pisze John w wiadomości SMS. Kiedy przechodzę z Fitzroy Gardens w kierunku umówionego miejsca, zastanawiam się przez chwilę, jak wiele rzeczy musiało złożyć się na to, że za chwilę się zobaczymy. Gdyby nie chłopak, z którym umawiałam się w czasie studiów i który po obronie wyjechał do Irlandii, żeby tam zaprzyjaźnić się z pewnym Australijczykiem i gdyby nie to, że ten Australijczyk wyjechał potem z powrotem do Melbourne… Gdyby nie to, że ten były chłopak dowiedział się o mojej podróży do Australii i nie zapoznał nas przez Internet jeszcze przed moim wyjazdem, nie miałabym tu teraz tak miłego towarzystwa.
Fitzroy – Melbourne – film wideo
Obejrzyj bezpośrednio na moim kanale na YouTube
Fitzroy to nieduża dzielnica zamieszkiwana przez ok. 10 tys. osób, znana z artystycznej duszy i skupiania lokalnej, artystycznej bohemy. Nic dziwnego, że królują tu nieduże restauracje, galerie i puby oferujące nietypowe jedzenie, często organiczne, fair trade i niekomercyjne. To właśnie tutaj można obejrzeć street art czyli mnóstwo tzw. sztuki ulicznej: kolorowe graffiti na murach i chodnikach, w połączeniu z barwami tutejszych budynków, robi duże wrażenie.
Mieszkańcy przesiadują w ogródkach knajpek przy głównej Smith Street oraz w bocznych uliczkach. Słychać samochody i przejeżdżające tramwaje, a pewnie dopiero wieczorem zrobi się tu odrobinę spokojniej. Trochę smutno, że ja będę już wtedy w drodze na lotnisko.
Przegadujemy kilka godzin, włócząc się po knajpkach i dyskutując o tym, jaką drogę przebyliśmy w życiu, podróżując po świecie. Śmieję się, że to niemożliwe, żeby Australijczycy czuli chęć wyjeżdżania do innych krajów… a jednak, pomimo pięknej pogody i miłego społeczeństwa, również i tutaj człowiek tęskni za nieznanym i wiele osób wyjeżdża do Londynu, Irlandii czy USA w poszukiwaniu innego, lepszego życia.
Nasz wspólnie spędzony czas dobiega końca, rozstajemy się i wyruszam w kierunku Docklands. John śmieje się, że nie zobaczę tam nic poza źle rozplanowaną przestrzenią publiczną ;). Ciekawe, czy dane nam będzie jeszcze kiedyś się spotkać? A może będzie kolejnym z wielu ludzi, których spotykam na swojej drodze w Australii, okazując się w przyszłości miłym wspomnieniem, które wywoła uśmiech na moich ustach, gdy pomyślę o czasie swojego wyjazdu?
Ostatnie spojrzenie na kolorowe Fitzroy. Czas na mnie. Dwa dni w Melbourne to stanowczo za krótko.
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie