Poprzedni tydzień rozpoczęłam od wycieczki na wulkan. O 3 w nocy, po niemal dwugodzinnej podróży autem, z 4 innymi osobami, w towarzystwie przemiłego przewodnika o nietypowo brzmiącym imieniu Senega, zaczęliśmy wpinaczkę na szczyt. Obserwując wschodzące słońce, jedząc kanapki z bananem i czekając na ugotowanie jajek na twardo nad parą wulkaniczną, spędzałam ostatnie chwile na Bali.
Po powrocie zjadłam ostatni obiad w Indonezji, który przygotowała dla mnie sympatyczna właścicielka małej knajpki przy nocnym rynku w okolicy Legian Street w Kuta. Oto Mia oraz jej mąż: poznali się, kiedy on przyjechał kilka lat temu na wakacje na Bali. Ona, w przeciwieństwie do większości tutejszych kobiet, jest bardzo otwarta na nowe znajomości i chętna do nauki. Pisali do siebie SMS-y, rozmawiali przez Skype. Nauczyła się angielskiego. On przeprowadził się na Bali z Australii i założył tu własny biznes. Ona, po pewnym czasie, zostawiła pracę dla kogoś i otworzyła własną restaurację. Przy nim szkoli swój angielski. Gotuje bardzo smaczny mee goreng czyli smażony makaron :).
Wieczorem, piechotą, z plecakiem i ciężkimi torbami, dotarłam, po niemal 1,5-godzinnym marszu, na lotnisko. Nie pytajcie, czemu hotel w ostatniej chwili stwierdził, że transfer lotniskowy nie jest w cenie pokoju. Nie pytajcie, czemu nie miałam już pieniędzy na taksówkę ;). Objedzona ostatni raz lokalnym deserem es campur i sporym pomelo, spacer potraktowałam jako wieczorny trening. Bez problemów i opóźnień, doleciałam do Darwin w Australii i następnego dnia, o poranku, taksówkarz zawiózł mnie do motelu.
Wypoczęta po balijskim masażu, na który wydałam ostatnie indonezyjskie rupie w Kuta, oraz wycieczce na wulkan, zwiedziłam urocze, małe miasteczko, poznając przy okazji sympatycznego Johna JB Barry, współwłaściciela motelu, z którym przespacerowałam się po tutejszych parkach, ogrodach i zatoce, jedząc na kolację pyszną rybę z frytkami.
W czwartek rano, wynajętym kamperem, wyruszyłam w kierunku Ayers Rock, oddalonej o ok. 2 tysiące kilometrów.
W trakcie kilkudniowej podróży udało mi się obejrzeć Uluru, The Olgas, Katherine’s Gorge oraz Litchfield National Park.
Dziś, zmęczona, ale ogromnie szczęśliwa, wróciłam do Darwin, a jutro w nocy lecę do Singapuru.
Trzymajcie kciuki za dalszą część wyjazdu. Na mojej trasie będzie tylko jeszcze jedno duże miasto do zwiedzenia: Kuala Lumpur. Ale to za ok. 2 tygodnie. A za miesiąc… wracam do Polski. Czas płynie tak szybko!
Czekam na wieści od Was i, jak zawsze, gorąco pozdrawiam i przesyłam całusy oraz promienie słońca!