Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
O ile zazwyczaj jestem świetnie przygotowana do każdej podróży, w przypadku tej największej i jak dotąd najważniejszej w moim życiu, otacza mnie istny chaos. Nawał pracy, filmowanie do ostatniej chwili i oto wreszcie, w upalne, letnie popołudnie wyruszam Polkiem na dworzec autobusowy, zabierając po drodze moją zestresowaną całym „projektem Australia” mamę, która potem odprowadzi auto do domu.
Zobacz też: Wszystkie moje opisy z podróży do Australii
Uświadamiam sobie jak wiele osób w moim życiu jest dla mnie ważnych i dla jak wielu ważna jestem ja, kiedy ze wszystkimi trzeba się pożegnać. Śmieję się, kiedy każdy twierdzi, że z tej podróży na pewno nie wrócę i swoje miejsce na ziemi odnajdę w odległej Australii. Chociaż mój plan przewiduje miesięczny pobyt na drugim końcu świata, śmieję się z żartów z „powrotu w październiku, tylko którego roku?” i spotkania „jakiegoś kangura” zastanawiając się co powiedziałabym rok temu, gdybym tylko wiedziała, że pojadę tak daleko, trochę niespodziewanie, trochę dlatego, że akurat trafi mi się kilka dobrych zleceń, przy odrobinie słońca, które akurat wtedy trochę jaśniej zaświeci na moim prywatnym niebie. Są takie momenty w życiu, kiedy znienacka podejmujemy szalone decyzje i właśnie do takich należy ten wyjazd, po którym zapewne wrócę, obiecuję, że w październiku tego roku :), kompletnie spłukana, za to, mam nadzieję, pełna wrażeń i energii do dalszego zdobywania świata. A świat, wbrew temu co czasem sądzimy w chwilach zwątpienia, stoi przed nami otworem, o czym przekonam się jeszcze dziś, zanim moja wielka wyprawa na dobre się rozpocznie.
Wyruszam z Wrocławia Polskim Busem, klimatyzowanym, niemal pustym, bo oprócz mnie do pięknej Pragi decyduje się jechać tylko kilkanaście osób. Podróż potrwa 5 godzin, o dwie godziny mniej niż ta z Pragi do Abu Dhabi. Oddaję kierowcy bagaż, a ten śmieje się, że z taką wielką walizką i drugą do pary to chyba wyjazd aż do Australii i jest bardzo zdziwiony, gdy oznajmiam, że świetnie udało mu się odgadnąć cel mojej podróży. Trasa pokonywana autobusem początkowo wydaje się komfortowa – jest przyjemnie, niezbyt ciepło i niezbyt chłodno i, co w tej chwili najważniejsze, mam dostęp do Internetu! Niestety, wystarcza niecała godzina, żeby od patrzenia w ekran i dostrzegania kątem oka migających w oknie drzew, dopada mnie okropna choroba lokomocyjna, która skutecznie uprzykrzy mi całą podróż, przez co nie tylko nie uda mi się wykorzystać tego czasu na pracę, ale też nie przeznaczę go na spokojny sen i odpoczynek.
W drodze do Pragi kierowca autobusu podsuwa mi pomysł przejścia piechotą z dworca autobusowego Florenc do Dworca Głównego, skąd dostanę się specjalnym autobusem na lotnisko. Po ok. 200 metrach rezygnuję – spacer po wyłożonych kostką chodnikach piechotą, z dwiema walizkami, które łącznie ważą 40 kg, nie należy do ulubionych elementów podróży osoby, która odczuwa jeszcze skutki choroby lokomocyjnej. Na dworzec docieram metrem, a pewien miły mężczyzna pomaga mi przy przenoszeniu mojego wyjątkowo ciężkiego bagażu.
Podróżując, na swojej drodze każdy z nas ma okazję spotkać wyjątkowo interesujących ludzi i wysłuchać ich krótszych lub dłuższych historii. Niedawno, w Warszawie, poznałam mężczyznę zatrudnionego w dużym koncernie zajmującym się budownictwem. Akin, który z USA przyjechał do Europy do pracy, po godzinach zajmuje się pisaniem własnej książki, thrillera medycznego. Dziś moim towarzyszem podróży, niestety tylko z Dworca Głównego na lotnisko Ruzyne w Pradze, jest Marcus – 28-letni Niemiec, który kilka lat temu rzucił studia, spakował najważniejsze rzeczy do plecaka i z deskorolką przemierza świat. To niesamowite, jak bardzo, nawet starając się tego nie robić, możemy oceniać ludzi po wyglądzie. Ubrany w bluzę i szerokie spodnie, Marcus pali papierosa na dworcowym przystanku autobusowym i kiedy nieco zagubiona wchodzę na peron z moimi dwiema walizkami, rozglądając się za miejscem, z którego odjedzie mój autobus, macha do mnie z daleka pokazując, żebym podeszła i oznajmiając z uśmiechem, że on też jedzie na lotnisko. Dopala papierosa i zdejmuje kaptur, a moim oczom ukazuje się burza loków w kolorze ciemnego blondu, niebieskookie spojrzenie i wesoły uśmiech mężczyzny, który wygląda na wyjątkowo zadowolonego z życia. Rozmawiamy ze śmiechem przez całą drogę na lotnisko i okazuje się, że Marcus również leci do Sydney, ale inną trasą, przez Londyn. Śmieje się z mojego ogromnego bagażu i zapewnia, że pewnego dnia na pewno złapię bakcyla i tak jak on wezmę swój plecak w podróż dookoła świata.
Jak wiele możemy nauczyć się w trakcie podróży o innych ludziach i o sobie? Przed sobą mam mężczyznę, który mówi po niemiecku, angielsku, francusku i hiszpańsku, a utrzymuje się z dowolnej pracy, którą akurat uda mu się znaleźć. Nie wyklucza, że pewnego dnia będzie chciał osiąść gdzieś na stałe i się ustatkować, ale na razie korzysta z tego, że cały świat stoi przed nim otworem. Ameryka Południowa, Indie, Japonia, Australia – jest tyle rzeczy do zobaczenia! Pozornie sprawiał wrażenie niedojrzałego „luzaka”, tymczasem okazał się fantastycznym, inteligentnym człowiekiem. Co prawda nie wymieniamy się żadnymi danymi kontaktowymi, ale, znając życie, w Sydney pewnie się jeszcze spotkamy ;).
Na lotnisku okazuje się, że za mój nadbagaż zapłacę 200 EUR zamiast wymienionych na stronie internetowej 60 i od razu żałuję, że pchałam do walizki 6 par butów, bo to właśnie one ważą te 7 nadprogramowych kilogramów. Za 200 EUR, idąc za poradami znajomych, w Sydney kupiłabym sobie 6 par nowych, ale pocieszam się, że ostatecznie w drodze powrotnej musiałabym za kolejne 200 zabrać je z powrotem do kraju ;).
Moje zmęczenie chorobą lokomocyjną daje o sobie znać, bo od razu po wejściu na strefę bezcłową orientuję się, że zamiast dopłacać za 7 kg nadbagażu, mogłam przepakować część rzeczy z podręcznej walizki do torby plażowej, część butów z dużej walizki do małej i nadać do rejestracji 1 dużą walizkę ważącą 23 kg oraz drugą, małą, za dodatkową opłatą 60 EUR. Może uda się złożyć reklamację, chociaż jest duża szansa, że linie lotnicze nie uwzględnią głupoty podróżującej. Trudno, teraz już wiem, że przy kolejnych lotach będę sprawdzać warunki przewozu bagażu po kilkanaście razy. Tymczasem, po odświeżeniu się w niezbyt czystej toalecie na lotnisku, wsiadam do samolotu, który z Pragi zabiera mnie do Abu Dhabi. Do zobaczenia!
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie
Pisz częściej takie długie teksty. Wspaniale się je czyta! 🙂 Zabieram się właśnie za drugą część.
spedzilam 5 lat szwedajac sie po wszystkich kontynentach tylko z plecakiem, do Australii przeprowadzilam sie na stale dokladnie 30 lat temu i jechalam z jedna walizka. Cala reszta nie miala znaczenia. Teraz po sprzedazy ogromnego domu i wyrzuceniu kontenera zbednych rzeczy nagromadzonych przez dekady latam w szortach i T-shircie, 5 par butow na stanie, czuje sie szczesliwa i zyje pelna para:)
Uzywaj Australii, jest ona bardzo na luzie, szkoda, ze nie ma mnie tam teraz bo chetnie zaprosilabym. Pozdrowienia:)
Masz dużo odwagi.Ja i mój mąż to od 11 lat papużki nierozłączki.Nie miałabym tyle odwagi na taką podróż sama.Podziwiam Cię, a co na to Twój mąż?
Męża brak, więc decyzje o wyjazdach podejmuję sama :).
I jak wrażenia Dorotko? Kocham podróże aczkolwiek ostatnio nieco osiadłam..:) Moi znajomi byli na światowych Dniach Młodzieży -w wakacje to nieco zmarzli.Podobno spotkanie z kangurami robi wrażenie, one tam sobie dziko hasają, oczywiście nie po Sydney 🙂
7 par butów na miesiąc??? Nieźle się zaczyna 🙂
Nic na to nie poradzę, mam tutaj tak różne rzeczy w planach, że trzeba było ich wziąć więcej ;).
wszyscy dobrzy znajomi z ulicy bardzo się cieszą że szczęśliwie dotarłaś do celu. Pozdrowionka
Sama lecisz? Nie boisz się?:)
Chyba nie ma czego, przynajmniej na razie :).
Trzeba było wziąć dwie pary butów tak jak to robi nasza znana podróżniczka B.Pawlikowska:)
Następnym razem tak uczynię :).
Znając Ciebie – nie wierzę 🙂
Oj tam, oj tam ;).