Mogę jeździć sama po świecie, zwiedzać duże miasta, wtapiać się w tłum. Mogę podróżować na drugi koniec globu, gdzie niebo i księżyc nie wyglądają tak samo, a kiedy u mnie zapada noc, u kogoś właśnie nastał nowy dzień. Gdzieś głęboko w sercu, skrywane przed światem, jest jedno smutne uczucie, które mi czasem doskwiera, kiedy siadam na plaży i w samotności obserwuję zachód słońca.
Zobacz też: Relacje z moich podróży po całym świecie
Otrzymuję czasem od życia, niespodziewanie, trochę jakby w nagrodę, najpiękniejsze zachody słońca. Grają dla mnie na niebie symfonię kolorów, a ja siedzę, wpatrzona, czując pełnię szczęścia, tę ogromną radość ze znalezienia się we właściwym miejscu, o właściwym czasie. To właśnie wtedy towarzyszy mi myśl, że tak bardzo chciałabym się tym pięknem podzielić.
„Wiesz… gdy się jest bardzo smutnym, lubi się zachody słońca…” – Antoine de Saint-Exupéry – „Mały Książę”
Oto moja ulubiona galeria. Mam nadzieję, że nigdy jej nie ukończę i wciąż będą pojawiać się tu zdjęcia z nowych miejsc skąpanych w ciepłych promieniach słonecznych chowających się za linią horyzontu.
A może macie swoje magiczne zachody słońca i ich fotografie? Zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach :).
13 września 2013 roku obudziłam się w wynajętym samochodzie, na parkingu w Bryce Canyon w USA. Obejrzałam piękny wschód słońca i promienie tańczące wśród charakterystycznych formacji skalnych, niezliczonej ilości wysokich i smukłych stożków w ogniście pomarańczowym kolorze. Pomknęłam dalej, żeby rano zobaczyć Wielki Kanion od strony północnej czyli Northern Rim. Robiąc tak mało przerw jak tylko to możliwe, pognałam na południe. Tak, tego samego dnia, tuż przed zachodem słońca, wysiadłam z auta na kolejnym parkingu, podziwiając Grand Canyon od strony południowej. Być może to zmęczenie i dużo wrażeń w tak krótkim czasie… Być może to wysokie oczekiwania, bo któż nie widział tego miejsca w jakimś amerykańskim filmie? Nieco zawiedziona, że jak to? już? To wszystko, wiem już jak wygląda i koniec? – stałam i patrzyłam na skały. Gdy zachodziło słońce, przyszedł ten nietypowy moment, który zdarza się tak rzadko i który przeżywam podwójnie wiedząc, że koło mnie nie ma nikogo, z kim mogę się tym podzielić. Uczucie, że to wszystko jest specjalnie dla mnie. Teatr promieni słonecznych znikających tuż za horyzontem. TEN widok. Być może już nigdy więcej go nie zobaczę.
Wracając z wyprawy do Malibu i kierując się do mojego motelu w Huntington Beach, zatrzymałam się w Santa Monica, żeby usiąść na plaży i popatrzeć jak zachodzi słońce w Los Angeles. Tuż przy linii gór, na tle bezchmurnego nieba, w pomarańczowych odcieniach, schowało się, odbijając w mokrym piasku.
Aby obejrzeć zachód słońca w Luangprabang, razem z Sabriną i Amy, poznanymi o poranku na wycieczce kajakami do Jaskiń Buddy, tuż po zjedzonej kolacji, biegłyśmy nad brzeg Mekongu. Zza drzew prześwitywały wszystkie odcienie różu i fioletu, pomieszane gdzieniegdzie z pomarańczem i granatem. Zeszłyśmy niżej, usiadłyśmy tuż przy prowadzącej nad samą rzece drodze i otworzyłyśmy butelkę ryżowego wina.
W lipcu 2014 roku zjadałam kolację na Boracay widząc, jak powoli się ściemnia. Nie sądziłam, że zdążę, chociaż przecież jeszcze kilka mnie ich tu czekało. Przełykając ostatnie krewetki, pobiegłam na plażę. Zachód w odcieniach różu i fioletu, skradającego się niespodziewanie z zupełnie innej strony niż ta, w którą początkowo kierowałam swój wzrok. Kolejnych już nie było, ukryły się za podmuchami tajfunu, który następnego dnia, na cały tydzień zagościł na malutkiej, filipińskiej wyspie.
Spacerując po wybrzeżu portowym w Puerto Princesa obserwowałam okolicznych mieszkańców, zbierających się na pobliskich ławeczkach lub zasiadających przy stolikach malutkich, nadbrzeżnych knajpek. Czekając na innych turystów z wykupionej wcześniej, tego samego dnia wycieczki, patrzyłam jak słońce zachodzi za górami, rozświetlając niebo paletą pastelowych barw. To właśnie tego wieczoru, kilka godzin później, na łodzi, miały miejsce najpiękniejsze oświadczyny na świecie.
Kuta Beach, najpopularniejszy kurort na Bali. W ciągu dnia plaża oblegana przez turystów, a wieczorami, przy akompaniamencie dźwięków gitar, lampce wina, szumie morza i powiewie delikatnej bryzy, można żegnać się ze słońcem.
Zajmując miejsce przy jednym ze stolików i rozstawiając swój sprzęt fotograficzny, razem z poznanym kilka dni wcześniej Johnem, moim przewodnikiem po Darwin, zastanawialiśmy się nad ilością zamówionych wiaderek z krewetkami i najlepszą rybą z frytkami, jaką można dostać w Australii, fantastycznie smakującą barramundi. Na niebie nie rozegrał się tego wieczoru dramatyczny spektakl. W spokojnych, standardowych kolorach, przy akompaniamencie muzyki płynącej z restauracyjnych głośników i śmiechu pozostałych miłośników tutejszej kuchni, w miłym towarzystwie, obejrzeliśmy przyjemny i właśnie dlatego piękny, zachód słońca.
Po locie spadochronem nad malezyjską plażą i podziwianiu niewielkiej wyspy, otoczonej pasmami gór i pagórków porośniętych tropikalnym lasem, gdzieniegdzie poprzedzielanych piaskiem, usiadłam na jednej z szerokich, piaszczystych plaż. Tuż za mniejszą wysepką, w odcieniach czerwieni i pomarańczu, właśnie zaszło słońce, tworząc idealne tło do wieczornych, pamiątkowych zdjęć z wakacji.
Niemal dwa lata czekałam na kolejny zachód słońca jednocześnie wyjątkowy i w zasięgu mojego aparatu. W górach, w drodze do miejscowości Masca na Teneryfie, pośród chmur i wszystkich odcieni granatu, pomarańczu i szarości, słońce położyło się spać za szczytami, a my zostaliśmy w samochodzie, zasypiając wsłuchani w powiew wiatru i czekając na wschód.
Po prostu szczere, błogie wooow 😀