Thorn – Jason Hunt i jego powieść w nietypowym stylu
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z…
Książka, na którą długo czekałam. Przeczytałam dwie poprzednie i wiedziałam, że to dopiero pierwsze słowa, a na wymarzoną twórczość Tomka Tomczyka czyli Kominka trzeba będzie poczekać. Poznajcie człowieka, który wymarzył sobie, że będzie pisarzem, pewnego dnia zamieszka w Nowym Jorku, a świat będzie leżeć u jego stóp. Są tacy, którzy wyśmiewają ten pseudonim. Są inni, którzy nie wierzą, że odniesie sukces wydawniczy. Oczywiście, książka podoba się lub nie, a ja uważam, że jest przełomowa na polskim rynku wydawniczym. Jason Hunt – Thorn. Powieść w nietypowym stylu.
Jason Hunt – Thorn – recenzja wideo
Obejrzyj bezpośrednio na moim kanale na YouTube
Powieść motywacyjna – co tu nietypowego?
Gdybym czytała częściej, być może trafiłabym na podobne wydanie. Mogłabym porównać, przeanalizować. Odnieść się do innego tytułu i jego przesłania. Czytam zbyt rzadko, nad czym ubolewam, ale kiedy już biorę książkę do ręki, nie potrafię się od niej oderwać, bo mam to szczęście, że trafiam na te dobre, a jeśli pierwszy rozdział mnie nie wciągnie, odpuszczam. Dobra powieść czy dobry serial, dla mnie mają wspólną cechę: chcę więcej. Nie wystarczy jeden odcinek 20-minutowy czy 20 stron jednego rozdziału. Od deski do deski. Lubię, kiedy mój poświęcony literaturze czy filmowi czas oraz zaangażowanie zostają nagrodzone. Thorn nie jest typową powieścią motywacyjną, w której zwodzi się czytelnika obietnicami, buduje napięcie i oczekiwanie, podnosi entuzjazm, by na końcu sprzedać tanie rozwiązanie.
Z pozoru typowa, prosta historia, bo Thorn opowiada o życiu mężczyzny wspominającego czasy swojego dzieciństwa i młodości, przekazującego własną historię i opowieści o o życiu ludzi, których spotkał na swojej drodze. Mamy historię o realizacji swojego marzenia, jakim jest zdobycie miłości ukochanej i wydanie własnej powieści. Część tekstów, które starzy czytelnicy poprzednich blogów Kominka już znali, ale nigdy nie zostały im przedstawione jako splot wydarzeń – przyczynowo-skutkowy ciąg. Dodajmy do tego wątek morderstwa i tajemniczość, bo czytając Thorna ma się wrażenie, że jest to powieść o podróżach w czasie.
Tej prostej historii towarzyszy wiele pobocznych wątków i opowieści, dygresji – to właśnie one tworzą ten charakterystyczny klimat i choć może ktoś powie, że jest ich zbyt wiele, że to „oczywiste oczywistości” podpatrzone u Paolo Coelho, są moimi ulubionymi „smaczkami” i to na nich skupiałam się, czytając. Z każdą kolejną stroną układają się w jedną całość pokazującą, jak skomplikowana może być droga do realizacji własnych marzeń i uświadamiającą, że to my sami, bezpośrednio lub za sprawą innych, stwarzamy sobie te komplikacje, podczas gdy najlepsze, proste rozwiązania leżą w zasięgu ręki i tylko czasem trudno je od razu dostrzec, podczas kiedy cały świat może leżeć u naszych stóp. I z tej „perspektywy”, z takiego punktu wyjścia czy założenia, czytałam „Thorna”, traktując go jako motywacyjnego kopa.
Dobra książka jak dobry serial. A może odwrotnie?
Narrator powieści wspomina o tym, że dla czytelnika każda strona dobrej książki powinna zawierać niespodziankę. Dla mnie pierwszą było nietypowe wydanie: fonty różnej wielkości, dzięki którym łatwo zwrócić uwagę na ważne rzeczy. Styl literacki – nieskomplikowany, ale bardzo przyjemny w odbiorze. Książka wciąga, czyta się ją łatwo i dość szybko. Od deski do deski. Na każdej stronie jest coś ciekawego i każda zachęca do przejścia do kolejnej.
Jeśli oglądaliście chociaż jeden wielosezonowy serial, znacie zapewne to uczucie, kiedy kończy się sezon i następuje moment, w którym coś się wyjaśnia, a jednocześnie mamy jakieś wątpliwości, pojawiają się niedopowiedzenia… Ktokolwiek widział „Zagubionych” i poświecił im sporo czasu, był rozczarowany zakończeniem. Przez kilka lat angażowano widzów w zagadki i poplątane historie, by na koniec zaserwować im zakończenie pełne niedopowiedzeń, nieścisłości i wywołujące poczucie niesmaku. „Po co oglądałam to przez tyle lat?”
Zakończenie „Thorna” pozostawia niedosyt. Prosta historia kończy się i tu też wciąż pełno tajemnic i niedopowiedzeń. Słusznie, bo autor zapowiedział już publikację dwóch kolejnych tomów. A zagadki? Okazuje się, że „Thorn” jest ich pełen. Są w treści, w opowiadanych historiach. Umknęły mi, kiedy czytałam, analizując motywujące mnie teksty. To książka, w której nic nie jest dziełem przypadku. Uwierzcie mi, znając Tomka Tomczyka, z wyprzedzeniem pomyślał absolutnie o wszystkim. Zaserwował nam książkę, którą można czytać na kilku płaszczyznach i pomimo że nie mam głowy do siedzenia i „rozkminiania” różnych łamigłówek, ukrytych stron i szyfrów, których w Thornie pełno, chętnie przeczytam go jeszcze raz, jak tylko znajdę czas, żeby choćby chwilę pobawić się w czytelniczego Sherlocka Holmesa i wierzę, że choć teraz czuję ten niedosyt, że można było więcej, że poboczne historie trochę przesłaniają główny wątek, że tak szybko, krótko, to jednak wierzę, że moje czytelnicze zaangażowanie i poświęcony czas, w ostatecznym rozrachunku, zostaną sowicie wynagrodzone :).
Informacje o książce
– Tytuł: „THORN”
– Autor: Jason Hunt
– Wydawnictwo: Jason Hunt Books
– Liczba stron: 330
– Cena: ok. 35-55 zł (wersja elektroniczna, papierowa w miękkiej lub twardej okładce)
– Gdzie kupić: sklep.jasonhunt.pl
Cześć, mam na imię Dorota i tworzę przepisy kulinarne z filmami wideo. Jestem autorką książki „Superfood po polsku”, a moje ukochane miasto, w którym mieszkam, to Wrocław :). Uwielbiam gotować i karmić siebie i innych, kiedyś moim hobby było pieczenie serników, a potem „wkręciłam się” w odchudzanie… posiłków ;). Od ładnych paru lat doradzam, jak jeść smacznie i zdrowo (da się!), żeby dobrze się czuć, mieć mnóstwo uśmiechu i energii oraz miło spędzać czas, nie tylko w kuchni.| Więcej o mnie
Vandrer nie ma jednak takiego miłego podejścia do tej książki. Choć wciąga i trzyma w napięciu, to Hunt popełnił tam sporo redakcyjnych błędów, które psują obraz całości. Ale trzeba zgodzić się z tym, że to książka na swój sposób wyjątkowa. Sówka zaprasza do siebie na recenzję:)
Jaki koniec? Toż to dopiero początek serii…
Serio? 😉
Właśnie dzisiaj pisałam recenzję książki i po obejrzeniu Twojej, wiem, czego w niej nie zawarłam. Tego, że również czułam niedosyt, że to już koniec 🙂