Koniec przygotowań, to się dzieje naprawdę! W poniedziałek odpoczywałam po zeszłotygodniowym weselu brata i montowałam ostatnie filmy przed wyjazdem. Odwiozłam auto do garażu mojego przyjaciela Edwarda, który potem wpadł do mnie na obiad, pałaszując ogromny kotlet schabowy z grilla. Wieczorem odwiedziliśmy koleżankę, która właśnie wróciła z Chin i zaprosiła naszą ekipę na degustację chińskich smakołyków. Taki mały przedsmak tego, co mnie wkrótce czeka :).
We wtorek rano spakowałam się do plecaka (tylko 12 kg, hurra!), dorzuciłam trochę rzeczy do mniejszego, podręcznego plecaczka („Pamiętaj o ładowarce do aparatu” – przypominał mój tato. Zapomniałam ;)) i w południe, na wrocławskim lotnisku, rozpoczęłam moją 3-miesięczną podróż.
– Widzimy się 15 września. Możecie czekać z transparentem.
– Napiszemy z mamą na kartce „Dorota Kamińska”, bo pewnie po tak długiej podróży nas nie poznasz.
Z Wrocławia doleciałam do Frankfurtu (choć niektóre znaki wskazywały na to, że jest to co najmniej Księżyc 😉 ), nagrałam na szybko zapowiedź wyprawy do Azji, przesiadłam się do samolotu do Bangkoku (aż 80% wolnych miejsc!) i w środę, o 9:30 rano, czasu tajskiego, a 4:30 czasu polskiego, wylądowałam w Tajlandii.
Pociągiem z lotniska, z dwiema przesiadkami w centrum, dotarłam do wynajętego w dzielnicy Sathorn mieszkania.
Przespałam się i pierwszego dnia zrobiłam rekonesans okolicy. Sathorn i Chaoenkrung Road to bardzo dobra lokalizacja. Mało turystów, blisko do ścisłego centrum i Chinatown, a do wielu innych miejsc można dojechać pociągiem BTS (tzw. skytrain). W mojej okolicy pełno ulicznego jedzenia, które od razu zaczęłam degustować :). W wielkich kotłach smażą się różnorakie pyszności, a stragany mienią się kolorami egzotycznych owoców.
Bangkok o tej porze roku jest gorący i wilgotny, niebo łatwo się chmurzy i nietrudno trafić na przelotne opady deszczu lub burze. Kupiłam parasol i ruszyłam w miasto.
Odwiedziłam Khao San Road, turystyczną mekkę Bangkoku oraz moje ulubione Rambuttri Village, gdzie poprzednim razem mieszkałyśmy z moją przyjaciółką i dwiema koleżankami.
Zwiedziłam Golden Mountain, skąd rozciąga się piękny widok na panoramę Bangkoku.
Nie mogłam nie pójść do Chinatown :).
Dotarłam do szczęśliwego Buddy, stojącego Buddy oraz leżącego Buddy w świątyni Wat Pho. Przeszłam pieszo sporą część miasta, tak jak lubię najbardziej.
Spotkałam się z niewidzianym od 10 lat kolegą, który właściwie od kilku miesięcy nie mieszka już w Bangkoku, ale akurat w tym tygodniu przyleciał i zaprosił mnie na małą imprezę organizowaną dla znajomych, podczas której, z dachu, z 31. piętra, zrobiłam kilka zdjęć Bangkoku nocą.
Kupiłam całe mnóstwo owoców egzotycznych i przygotowałam dla Was pogadanki o salaku, karamboli, rambutanie, liczi, jabłku budyniowym, dżakfrucie, longkongu i guawie. Może uda mi się znaleźć jeszcze inne, ciekawe owoce, a jeśli macie jakieś sugestie czego powinnam koniecznie spróbować, piszcie w komentarzach.
Niestety, sporo jeszcze pracy do nadrobienia (montaż filmów sponsorowanych, księgowość, urząd skarbowy), którą muszę szybko wykonać i jakoś pogodzić ze zwiedzaniem, ale powinnam dać sobie radę :).
W kolejnym tygodniu lecę do Luang Prabang w Laosie. Mam nadzieję, że moja promesa wizowa, o którą zaaplikowałam online za pośrednictwem jednej z agencji i którą przysłano mi e-mailem, jest ważna i zostanę wpuszczona do tego pięknego kraju.
Piszcie co dzieje się w kraju i jak tam u Was, a ja ślę gorące jak tajskie słońce całusy i uściski!