W poniedziałek, po kilku dniach spędzonych w kamperze, zahaczając o Park Litchfield, wróciłam z mojej wyprawy wgłąb australijskiego lądu i ostatnie dwie noce spędziłam w Darwin, porządkując zebrane materiały zdjęciowe i filmowe :). W nocy, we wtorek, dojechała do mnie Agata, koleżanka poznana przez moją przyjaciółkę podczas styczniowej podróży do Tajlandii. Właścicielka pięknych włosów oraz dużych, niebieskich oczu i przemiłego uśmiechu, z którą, w środę rano, dotarłyśmy do Singapuru.
Pierwszą noc spędziłyśmy w Marina Bay Sands – najpopularniejszym, pięknie położonym hotelu w Singapurze, w którym, na dachu, znajduje się nietypowy basen: Infinity Pool :). Pobyt w hotelu był świetną okazją nie tylko do wypoczynku, ale, przede wszystkim, do zrobienia wielu pięknych zdjęć okolicy oraz swoich własnych, urodziwych oblicz ;).
Singapur przywitał nas pochmurnym niebem i zapewnił codzienną dawkę deszczu, który, na szczęście, nie przyćmił feerii barw, jaką, o każdej porze dnia i nocy, mieni się miasto.
Przez 3 dni przechadzałyśmy się uliczkami dzielnicy finansowej, Chinatown, Little India, Orchard Road.
Zwiedziłyśmy okolice Arab Street i popatrzyłyśmy na piękną roślinność w Gardens by the Bay.
Pojechałyśmy na Sentosa Island i zwiedziłyśmy największe w Azji akwarium, obejrzałyśmy taniec smoków, kupiłyśmy upominki dla rodziny i przyjaciół.
Wieczorami intensywnie pracowałam nad montażem zaległych filmów i ostatecznie udało mi się dokończyć wpis o kuchni laotańskiej.
W ciągu dnia testowałyśmy lokalne przysmaki, a kuchnia singapurska jest o tyle ciekawa, że składają się na nią wpływy kuchni chińskiej, malezyjskiej, indyjskiej i zachodniej – głównie brytyjskiej.
Podobnie jak na Tajwanie, mieszkańcy Singapuru są otwarci na próbowanie nowych smaków, a przygotowywane w tutejszych restauracjach, nawet tych specjalizujących się w szybkiej obsłudze, dania są wyjątkowo smaczne i cieszą oko. Jako miłośniczka bezmlecznych deserów, miałam okazję spróbować mnóstwa pyszności i wreszcie udało mi się kupić ciastka księżycowe, których szukałam od dwóch miesięcy i których nie spotkałam ani w Hongkongu, ani w Tajpej.
W niedzielę rano Agata wróciła do Sydney, gdzie mieszka na co dzień, a ja piszę do Was już z Langkawi – malezyjskiej wyspy, pełnej gór i pagórków oraz pięknych plaż, na której, mam nadzieję, uda mi się uzyskać licencję płetwonurka.
Piszcie jak minął Wam długi weekend. Tęsknię już coraz bardziej za najbliższymi, zwłaszcza teraz, kiedy przez kilka dni miałam przemiłe towarzystwo i znów jestem sama. Do mojego powrotu pozostał już tylko miesiąc, który, zapewne, zleci szybciej niż mi się wydaje!
Jakie piękne zdjęcia! Nie mogę oderwać od nich oczu :)))
Dzięki :). Też mi się podobają i nie mogę się doczekać opublikowania kolejnych. Ale na razie nadrabiam zaległości z wcześniejszych podróży i dzisiaj dokończyłam wreszcie galerię zdjęć z Nowego Jorku :).