Ostatni tydzień pobytu w Tajlandii, ale w głowie jest już plan, żeby w wakacje przyjechać do Azji na… 3 miesiące!
Nasze tajskie wakacje zakończyłyśmy 5-dniowym pobytem na uroczej, wysuniętej najdalej chyba na południe, malutkiej wyspie Koh Lipe. To idealne miejsce do nauki nurkowania z butlą, ale również fani snurkowania będą tu bardzo szczęśliwi :).
Wyspa jest malutka (spacer z jednego brzegu na drugi zajmuje ok. 30 minut) i poza małym melexem-śmieciarką oraz skuterami nie jeżdżą tu żadne pojazdy silnikowe. Przypływa się na nią promem, a jeśli poziom wody jest zbyt niski, trzeba poczekać na jego podniesienie, żeby łódki nie zahaczały o koralowce i miały możliwość przepłynięcia.
Na Koh Lipe plażowałyśmy, zjadałyśmy świeże owoce (przygotowałam dla Was film o mangustynkach, pitai i mango) oraz rarytasy kuchni tajskiej i… leniuchowałyśmy. Pierwszego dnia nie było łatwo, bo byłyśmy trochę osłabione po żołądkowo-jelitowych przebojach w dżungli w Kao Sok, a niemal 2-godzinna podróż promem z Trang też dała nam się we znaki.
W dżungli moją przyjaciółkę ugryzł pająk (mniejszy niż zwykła mrówka) i po kilku dniach wciąż ma na nodze ogromny ślad.
Po raz pierwszy nurkowałam z butlą i w masce. Wiem już, że w następnej podróży chcę zrobić licencję PADI :).
Na Koh Lipe jadałam głównie owoce, ale pokusiłam się też o ryby, owoce morza, a nawet… azjatycką wersję naszych pączusiów.
Tajski naleśnik jest bardzo popularnym przysmakiem wśród turystów. Przygotowuje się go z elastycznego ciasta smażonego na żeliwnej płycie, a klasyczne dodatki to banan i polewa czekoladowa. Polecam też spróbować Wam zjeść tajskie jajko ;).
Azjaci są znani z niepoprawnej pisowni w języku angielskim. Ale ważne, że w ogóle nim całkiem sprawnie władają i jakoś można się z nimi dogadać. Zresztą sami popatrzcie, przecież i tak wiadomo o co chodzi :).
W Bangkoku znów dopadła nas „zaraza”. Ostatniego dnia, zamiast od rana zwiedzać miasto i wreszcie zobaczyć pałac i posąg leżącego Buddy, same przeleżałyśmy kilka godzin w łóżku, ratując się wodą kokosową przed odwodnieniem, zażywając wszystkie możliwe leki, jakie przywiozła tu moja przyjaciółka i licząc na poprawę. Wieczorem, czując, że jesteśmy w pełni zdrowe, wyszłyśmy do miasta na kolację i ostatni tajski masaż całego ciała. Jeszcze tylko zakupy upominków i można było szykować się do powrotu.
Rewolucje układu pokarmowego nie ustąpiły przez cały lot z Bangkoku do Doha. To była najgorsza podróż lotnicza w moim życiu, ale dla spróbowania lokalnych pyszności było warto! Oczywiście Wam polecam nieco więcej odpowiedzialności i rozwagi, bo co prawda nic mi się nie stało, ale skończyć dla zdrowia mogło się to różnie i na pewno w czerwcu, kiedy przylecę tutaj na 3 miesiące, będę ostrożniejsza.